Asset Publisher Asset Publisher

Back

Kwiaty polskie – jak długo jeszcze ?

Kwiaty polskie – jak długo jeszcze ?

Mam nadzieję, że tytuł artykułu przywołuje Państwa pamięci poemat alegoryczny Juliana Tuwima.

     Mam nadzieję, że tytuł artykułu przywołuje Państwa pamięci poemat alegoryczny Juliana Tuwima. To dobrze, bo choć niektóre jego fragmenty, jak choćby „Modlitwa” i „Grande Valse Brillate” są bez najmniejszej przesady utworami kultowymi, to przecież sama fabuła utworu lepiej tłumacząca zawiłości polskich losów w czasach naszego wybijania się na niepodległość niż dziesiątki opracowań popularnonaukowych, znana jest nieporównywalnie mniejszej grupie Polaków niż losy rodziny Lubiczów. W czas „społecznej izolacji”, gdy wielu z nas zostało wybitych z dotychczasowego rytmu życia, może warto poobcować nieco z najszlachetniejszą formą języka ojczystego, niosącą głębsze nieco treści niż tureckie seriale, albo przypomnieć sobie którąś z kilkunastu dostępnych w necie interpretacji „Valse Brillante” (to nie tylko brawurowe wykonanie Ewy Demarczyk).

     Jednak prawdziwe a nie symboliczne kwiaty będą przedmiotem tego artykułu. Kwiaty, które odkąd pamiętam były pierwszym symptomem wiosny w lesie, bo pojawiały się natychmiast po zejściu śniegu. W naszych lasach były to zawilce, przylaszczki i sasanki, kontrastujące ostro swoimi mocnymi kolorami z burym o tej porze roku dnem bezlistnego jeszcze drzewostanu. Festiwal barw nie trwa długo. Wraz z rozwojem liści na brzozach i leszczynach płatki zawilców i przylaszczek opadają. Jedynie sasanka trwa nieco dłużej, ale szybko zdominuje ją konwalia. Ponieważ tego roku niewielu miało możliwość kontemplować piękno leśnego pierwiośnia w naturze, serwujemy Państwu kilka zdjęć tego zjawiska, sugerujących skupienie się na detalu botanicznym, którego finezji bez pomocy autora zdjęć, być może w ogóle byśmy nie dostrzegli.

     Dla tych z Państwa, którzy przed dwudziestu lub więcej laty podróżowali wiosną pociągami po Polsce (choćby przez Puszczę Augustowską, ale i gdziekolwiek przez las) to tylko przypomnienie, ale dla ludzi młodych może się to wydać nieprawdopodobne – otóż stałym elementem wiosennego krajobrazu leśnych terenów przykolejowych były fioletowe płaty sasanek, czasem wręcz łany. Któż by wtedy przypuszczał, że już na początku XXI wieku  liczebność tej rośliny spadnie aż tak drastycznie, że zmusi leśników do zinwentaryzowania i otoczenia opieką każdego jej stanowiska. A te stanowiska to już nie łany ale policzalna ilość osobników – kilka, kilkanaście, bardzo rzadko więcej.

     Od kilku tysięcy lat głównym sprawcą zmian w krajobrazie jest człowiek. Zapewne jest też tak i w tym przypadku, jednakże nie całkiem wprost. Dla wielu miłośników przyrody pierwszym podejrzanym był leśnik. Ale przecież zasady gospodarki leśnej przez ostatnich 200 lat niezmiennie polegają na tym samym – wycinaniu drzewostanów dojrzałych (stuletnich lub starszych), wprowadzaniu w ich miejsce nowego pokolenia lasu  sadzeniem, siewem lub samosiewem) i wykonaniu po drodze podobnej liczby cięć pielęgnacyjnych. Fakt zmiany narzędzi nie wpłynął na zmianę efektu poszczególnych prac i stan lasu. Najtrafniejszą w mojej ocenie odpowiedź na pytanie co zaszkodziło sasance dają floryści i fitosocjolodzy, dla których defensywa całego rodzaju ANEMONE (sasanka jest jednym z 8 dziko rosnących w Polsce gatunków tego rodzaju wraz z czterema gatunkami zawilców i przylaszczką), jest dowodem ocieplenia klimatu. Rodzaj ANEMONE bowiem zajmował wyłącznie strefę klimatu chłodnego i arktycznego półkuli północnej, zaś dalej na południe jedynie tereny górskie. Zjawiska pogodowe jakich doświadczamy obecnie w Polsce, przed trzydziestu laty były charakterystyczne dla pogranicza węgiersko-rumuńskiego, zatem do tamtych ekosystemów będą się upodabniały wszystkie te nasze krajobrazy bądź te ich fragmenty , których człowiek w pełni nie kontroluje i pozwala gatunkom na swobodną konkurencję. Zmiany które obserwujemy od kilku dziesięcioleci nie są aż tak drastyczne, żeby poszczególne gatunki nie mogły w nich w ogóle egzystować (np. wymarzały zimą albo zamierały w letniej suszy), polegają one na tym, że w warunkach naturalnego (dzikiego) rozwoju przegrywają walkę o stanowisko z tymi gatunkami, dla których warunki siedliskowe (w tym klimat) są bliższe ich optymalnym wymaganiom.

     Ciekawym przykładem zjawiska zmian w składzie gatunkowym runa leśnego, jakie obserwujemy od ponad dwudziestu lat jest przekształcanie się typowego niegdyś dla Puszczy Augustowskiej siedliska olsu porzeczkowego  w ols pokrzywowy. W wyniku zmian klimatycznych i nieprzemyślanych do końca przedsięwzięć melioracyjnych na sąsiednich terenach rolniczych, przesuszone torfowiska podlegają procesowi murszenia. W jego wyniku uwalniane są w ogromnych ilościach łatwoprzyswajalne dla roślin związki azotowe – ogrom pokarmu. Rolnik powie – to doskonale. Leśnik przeciwnie. W tej bowiem sytuacji na teren wkraczają z impetem rośliny azotolubne, czyli tzw. nitrofile. Dotychczasowa porzeczka czarna, długosz królewski i psianka słodkogórz muszą ustąpić łanom przytulii czepnej, wybujałej na 2m pokrzywie i potrafiącemu przewracać młodniki chmielowi. O ile zanikanie sasanki na siedliskach borowych, przynajmniej jak na razie, nie przekłada się na konsekwencje gospodarcze, to atak chmielu, przytulii, pokrzywy na uprawy i młodniki znacząco podnosi koszty hodowli lasu – wymusza wykonywanie dodatkowych kosztownych zabiegów.

     Nie mam dobrej puenty do opisanych spostrzeżeń, jak chyba tylko to, że czeka nas nie jedna jeszcze zmiana w ekosystemach i krajobrazie, i że za przykładem Pana Marka nauczmy się dostrzegać piękno w każdym tworze natury, również w liściu pokrzywy. A może naszą wrażliwość wyostrzy obcowanie z wielką literaturą – zachęcam.