Asset Publisher
81. rocznica masowych deportacji polskich leśników na Sybir
81. rocznica masowych deportacji polskich leśników na Sybir
Deportacje na Sybir rozpoczęły się w nocy z 9 na 10 lutego 1940 roku i trwały do czerwca 1941.
Według szacunków polskich historyków objęły one około miliona ludności cywilnej – choć według ujawnionej dokumentacji sowieckiej ok. 320 tys. osób.
W pierwszej 140-tysiecznej fali najliczniejszą grupę społeczno-zawodową stanowili leśnicy z rodzinami. Dlaczego? Czym zasłużyli sobie na takie potraktowanie? Otóż przedwojenny leśnik był funkcjonariuszem państwowym. Leśnicy byli służbą mundurową, można rzec wręcz paramilitarną. Ogromną część personelu nadleśnictw stanowili oficerowie, podoficerowie i żołnierze rezerwy, nierzadko weterani wojny 20-tego roku, a od roku 1933 przechodzili systemowe szkolenie wojskowe w ramach Przysposobienia Wojskowego Leśników. Do roku 1939 takie szkolenie obejmujące przygotowanie do działań stricte bojowych (liniowych), rozpoznawczych, dywersyjnych a nawet kontrwywiadowczych i wywiadowczych (w tym min. walkę dżu-dżi-tsu do cichego unieszkodliwiania) odbyło 12 tys. leśników w ramach 6-cio tygodniowych kursów. W pierwszym rzędzie chodziło o nasycenie nimi rejonów nadgranicznych, gdzie podejmowali współpracę z KOP-em, Strażą Graniczną i Policją. Przypisuje się im wiele zasług w likwidacji niemieckich i sowieckich dywersantów oraz pozyskanie cennych informacji o znaczeniu obronnym. Natomiast w ostatnich dniach sierpnia 39 roku formowane z nich były osobne plutony a nawet kompanie liniowe.
Ten potencjał przeszkolonych wojskowo leśników oczywiście uwzględniony był w planach mobilizacyjnych i w ostatnich dniach sierpnia 1939 roku leśników z Nadleśnictw: Augustów, Białobrzegi, Krasne, Serwy, Szczebra, Rospuda, Rudawka, z których każde wystawiło pluton zgodnie z wydanymi przez dowódcę Suwalskiej Brygady Kawalerii gen. bryg. Zygmunta Podhorskiego instrukcjami. W niektórych opracowaniach historycznych formacja ta określana bywa jako zmilitaryzowana kompania straży leśnej (Andrzej Makowski) lub kompania leśnego PW (Wikipedia). To pierwsze jest raczej błędem, gdyż w międzywojniu nie było wydzielonej struktury pod nazwą Straż Leśna. To byli po prostu głównie leśniczowie i gajowi po przeszkoleniu PWL. Kompania ta początkowo miała walczyć w składzie Grupy Operacyjnej Narew (gen. bryg. Czesława Młot- Fijołkowskiego) na odcinku augustowskim mającym oparcie o Puszczę i Kanał, pod bezpośrednią komendą dowódcy 1PU Krechowieckich. Gdy okazało się że Niemcy nie prowadzą działań ofensywnych na tym kierunku – 6 września leśników włączono w skład 4-tej i 5-tej kompanii 24-tego batalionu KOP Sejny, które skierowano do obrony na linii Czarnej Hańczy w okolicy Wiżajn. Tu także Niemcy nie wykazali aktywności. Naprawdę krwawe i zacięte boje stały się udziałem leśników po 17 września, ale już z innym przeciwnikiem. Należało błyskawicznie zmienić front. Marszem pieszym batalion KOP z naszymi kompaniami dotarł za Niemen, po czym przekroczył go ponownie aby zająć pozycje obronne pod Sopoćkiniami - gdzie 22 września odpierał ataki sowieckiej 2-ej Brygady Pancernej. Następnego dnia – 23 września przyszło mu walczyć nad kan. Augustowskim z 4-tą Dywizją Kawalerii i 101 pułkiem strzelców . Kolejne ciężkie boje miały miejsce pod Kaletami z Dzierzyńską Grupą Konno-Zmechanizowaną. Niedobitki batalionu przekroczyły granicę litewska 24 września. Jednak w grupie internowanej na Litwie leśników już nie było. Według Zbigniewa Zielińskiego – autora najobszerniejszych publikacji o PWL, wszyscy polegli w walce lud jako ranni byli dobijani przez Sowietów, dla których KOP był formacją znienawidzoną. O zaciętości walk i nieustępliwości dodatkowo świadczy fakt, iż dowódca 5-tej kompanii zginął rozjechany gąsienicami sowieckiego czołgu.
Dziś przypominamy te epizody wojenne z uwagi na udział w nich leśników, ale w ogóle cała ta część polskiej wojny obronnej 39 roku warta jest przypomnienia, bo zadaje kłam tezie o nie podejmowaniu walki przez Wojsko Polskie z Sowietami i o tym że wkroczenie ZSRR na terytorium II Rzeczpospolitej nie miało wpływu na naszą klęskę. Oczywiście miało i to decydujący gdyż uniemożliwiło prowadzenia dalszej walki – przecież 17 września Niemcy zajmowali mniej niż 1/3 terytorium będąc na progu wyczerpania zapasów zaś większość polskich jednostek wojskowych posiadała sprawność bojową, magazyny we Lwowie i innych kresowych garnizonach pełne były sprzętu wojennego zaś utrzymanie tzw. przedmościa rumuńskiego stwarzało możliwość odbierania sojuszniczej pomocy.
Leśnicy zamieszkujący położone w pobliżu Jamin osady – Ostrzełek, Łubianka i Rogowo (w międzywojniu to Nadleśnictwo Białobrzegi), jak większość świadomych Polaków odczuwało zapewne rosnące napięcie lata 1939 roku. I być może właśnie to zmotywowało ich do wystawienia murowanej kapliczki Matki Bożej przy najbliższym ich domów skrzyżowaniu dróg leśnych. Napis na cokole to oczywista prośba o opiekę – „ Pobłogosław las i pole , Pobłogosław naszą dolę , Matuś Nasza „
Leśniczy Stanisław Nyka, gajowi: Antoni Samsel, Bolesław Andraka i Ludwik Janik (bo to oni są fundatorami kapliczki) nie walczyli z Armią Czerwoną we wrześniu ale byli leśnikami, a więc dla okupanta potencjalnymi dywersantami, partyzantami a już na pewno nie lojalnymi obywatelami Kraju Rad. Jako ludzie nieźle wykształceni, mający autorytet wśród lokalnej ludności mogli poważnie utrudniać działanie nowej władzy. Mogli - więc władza nie czekała aż to zrobią, tylko wraz z ich rodzinami i tysiącami im podobnych deportowała w bardzo odległe rejony azjatyckiej części ZSSR. Już samo przeżycie podróży nie wszystkim było dane. Z opowiadań mamy znam przypadki niemowląt, które w mroźną lutową noc zmarły jeszcze podczas załadunku do bydlęcych wagonów na stacji w Augustowie. Nieludzkie warunki bytowania w kazachskim stepie czy tajdze też zbierały żniwo. Ci, którzy wrócili niechętnie opowiadali o mrozie, głodzie, katorżniczej pracy, insektach i chorobach. Z grupy wywiezionych leśników ówczesnego Nadleśnictwa Białobrzegi w te strony nie wrócił nikt. Spośród fundatorów kapliczki, wiemy że z nieludzkiej ziemi ( z Armią Andersa) wydostali się gajowi Samsel i Andraka, ale do Polski już nie wrócili emigrując do USA.
Kapliczka podobnie jak jej fundatorzy nie miała szczęścia do Sowietów. Jako obiekt niezgodny z wojującym materializmem marksistowskim była rozstrzelana, a właściwie rozstrzeliwana wielokrotnie przez funkcjonariuszy sowieckich służb. Miejsce traktowano jako strzelnicę, a do udziału w tej dewastacji zachęcano czy wręcz przymuszano miejscową młodzież. Kiedy na początku lat dziewięćdziesiątych, wskrzeszone na jedno dziesięciolecie Nadleśnictwo Białobrzegi, z inicjatywy miejscowego świadka wydarzeń Pana Janewicza dokonywało renowacji kapliczki, celowo nie usunięto śladów po sowieckich kulach aby materialnie świadczyły o historii tego miejsca i przywodziły na myśl niełatwe losy naszych poprzedników w służbie.