Lista aktualności Lista aktualności

Powrót

„LECIMY” Z POMOCĄ czyli straszne „robale”.

„LECIMY” Z POMOCĄ czyli straszne „robale”.

Co roku dowiadujemy się o prowadzonych gdzieś tam w Polsce zabiegach agrolotniczych, co 10-12 lat w najbliższym sąsiedztwie. U nas były to ostatnio lata 1982 i 1994.

     W roku 1947 w Studzienicznej, u zbiegu dróg w centrum wsi, leśnicy nieistniejącego już dziś Nadleśnictwa Serwy posadzili dąb, jako wotum dziękczynne za pomyślne odnowienie ostatnich zrębów sanitarnych powstałych w wyniku wybuchłej w roku 1922 gradacji sówki choinówki. Klęska ta dała początek łańcuchowi nieszczęść, z których ostatnim była przewlekła gradacja chrabąszcza kasztanowca.  Chrabąszcze ogałacały z liści wszystko co nad ziemią, a ich  pędraki zżerały korzenie każdej sadzonki i siewki. Rzec można – w 1947 roku dla leśników serwiańskich zakończyła się „ wojna 25-letnia”.

     Kiedy w latach 1922-24, gradacja, czyli gwałtowny wzrost liczebności strzygonii choinówki, nazywanej wówczas sówką choinówką, rozlał się z terenów Lubuszczyzny (wówczas Niemcy) na Puszczę Notecką, Bory Tucholskie i całą prawie północną Polskę, był bez przesady kataklizmem. 1 lipca 1924 roku Gazeta Szamotulska napisała  - „ Napad sówki choinówki na nasze lasy jest dla nich klęską, dającą się porównać  chyba tylko z nieszczęściem wojny”. Dziś, gdy jesteśmy epatowani nagminnym nadużywaniem terminów – mega, super, hiper, a każda konfiskata miliona sztuk papierosów jest w mediach określana  „przemytem stulecia”, przywykliśmy odnosić się  sceptycznie do nazbyt podniosłych słów. Jednak w  1924 roku pamięć o wojnie była jeszcze tak świeża, że żaden dziennikarz nie posunął by się do nadużycia takiego porównania. Zatem co upoważniało autora do tak dramatycznej wypowiedzi.

     Może na początek cytat z Przeglądu Leśniczego rok 1924 – „ W drzewostanach zarażonych przez sówkę było gąsienic tak wiele, że kał spadający z koron sprawiał wrażenie deszczu”. W wyniku trwającej 3 lata gradacji, tylko w Puszczy Noteckiej zamarły drzewostany na powierzchni 70 tys. ha. Dla porównania cała polska część Puszczy Augustowskiej to 114 tys. ha. Przy usuwaniu martwych drzew zatrudnionych było 10 tys. robotników. Zaś odnowienia wylesionych powierzchni przeciągnęły się jeszcze na lata trzydzieste. W archiwalnej prasie można znaleźć fotografie zrębów sanitarnych sięgających horyzontu. Również 4 ówczesne nadleśnictwa naszej Puszczy dotknęła ta klęska – Szczebra, Serwy, Krasnopol i Pomorze utraciły łącznie drzewostany na pow. 4 tys. ha.

     Najgorsze było to, że wobec zjawiska i leśnicy praktycy, i administracja państwowa, i świat nauki byli faktycznie bezradni, choć nie pozostawali bezczynni. Znano już dobrze biologię szkodnika, i próbowano zwalczać go na miarę posiadanych środków. Dziś metody te mogą budzić wesołość, ale też dowodzą desperacji ludzi wówczas za lasy odpowiedzialnych. Zapędzano do lasu świnie i kury mające wyszukiwać i zjadać larwy i poczwarki zimujące w ściółce. Gdy się to okazało nieskuteczne, do przeszukiwania ściółki sprowadzano dzieci szkolne pow. 10 roku życia. Robotnicy otrząsali żerujące larwy w młodnikach i drągowinach. Ściółkę na ogromnych powierzchniach zgrabiano na pryzmy i palono, co niejednokrotnie kończyło się pożarami lasu. Do takiego pożaru doszło też prawdopodobnie na terenie Nadleśnictwa Serwy, skąd funkcjonująca do dziś „wieść gminna”, że sfrustrowany bezsilnością nadleśniczy kazał podpalić opanowany przez szkodnika las, aby nie dopuścić do pojawienia się kolejnego pokolenia owadów. Wygaśnięcie gradacji nastąpiło z przyczyn naturalnych. W trzecim roku jej trwania pojawiła się epizoocja zwana krysztalicą,  wywołana przez bakulowirusy. Pojawianie się śmiercionośnego bakcyla jest konsekwencją przegęszczenia populacji i wyeksploatowania przez nią środowiska. Zjawisko dotyczy zresztą każdego gatunku, w tym i człowieka. Czy zatem lepiej było by dać sobie spokój z wszelkimi działaniami i czekać na rozwój wydarzeń ? Wówczas zapewne tak, bowiem podejmowane działania można określić jako przysłowiowe „zawracanie Wisły kijem”. Ponieważ gradacje foliofagów występują cyklicznie na całym świecie, prowadzą do kolosalnych strat gospodarczych i ekologicznych, problemu nie pozostawiono samemu sobie. Postęp naukowy i technologiczny, pozwoliły na wypracowanie skutecznych metod walki z gradacjami foliofagów. Stopniowo i z bólem służby leśne różnych (początkowo tylko najbogatszych) krajów sięgały po fungicydy i doskonaliły metody ich podawania. W latach siedemdziesiątych prymitywne opryskiwacze naziemne wszędzie już zastąpiły samoloty, zaś w latach osiemdziesiątych totalne pestycydy oparte na DDT i HCH, zaczęto zastępować selektywnymi preparatami (najczęściej biologicznymi), które z coraz bardziej „chirurgiczną” precyzją trafiały w docelowego adresata, nie szkodząc leśnej bioróżnorodności. Choć od ponad pięćdziesięciu lat polscy leśnicy kształtują lasy pod kątem zwiększenia ich odporności biologicznej, to przecież ciągle mamy ogrom drzewostanów powstałych znacznie wcześniej, w czasach gdy dogmat wysokiej produkcyjności skutkował powstaniem rozległych równowiekowych monokultur. To tam właśnie zlokalizowane są tzw. ogniska gradacyjne, w których dość regularnie eksplodują populacje strzygonii, boreczników, osnui, a ostatnio najczęściej brudnicy mniszki. Co roku dowiadujemy się o prowadzonych gdzieś tam w Polsce zabiegach agrolotniczych, co 10-12 lat w najbliższym sąsiedztwie. U nas były to ostatnio lata 1982 i 1994. W roku 2000 zabieg lotniczy odwołano w ostatniej chwili, bo z odsieczą przybyły rączyce – sprzyjające nam błonkówki, które pasożytują na larwach min. brudnicy i strzygonii. Nie mniej nie dowiadujemy się o jakichś katastrofalnych stratach z tego powod. Czemu się tak dzieje? O ile wykonywanie zabiegów agrolotniczych nazwać można wojną gorącą, to wojna zimna z foliofagami jest stałą permanentną działalnością leśników. Śledzenie rozwoju populacji  około 20 gatunków owadów polega nie tylko na codziennym wnikliwym patrzeniu na las, lecz na wykonywaniu szeregu badań prognostycznych. Są to min. obserwacje rójek, liczenie larw i poczwarek zimujących w ściółce, poszukiwanie złoży jaj i określanie ich zdrowotności, odłowy kontrolne do pułapek feromonowych i na opaski lepowe, liczenie larw żerujących w koronach drzew kontrolnych i larw wędrujących w korony. To taki zestaw rutynowy leśniczego. Jeśli natomiast zapala się „czerwona lampka” w postaci tzw. liczb ostrzegawczych, do akcji wkraczają leśni naukowcy z Zakładów Ochrony Lasu ( ZOL ). Dla Puszczy Augustowskiej jest ZOL w Olsztynie, którego pracownicy – zawodowi entomolodzy, pomagają nam określić rzeczywiste zagrożenie, jego realny zasięg, a gdy już wiadomo że bez samolotów się nie obejdzie – optymalny termin wykonania zabiegu i rodzaj preparatu. Oni też uczestniczyć będą w ocenie skuteczności działań.   

     No i znowu nam się przydarzyło. Tym razem Puszczę atakuje brudnica mniszka (drzewostany sosnowe) - wstępnie zasięg gradacji szacowany jest na 10 tys. ha, a nieodległy kompleks leśny Nadleśnictwa Czarna Białostocka miernikowce (dębiny) – niespełna 2,5 tys. ha. W optymalnym terminie, startujące z Suwałk „Dromadery” rozpylać będą preparat biologiczny o nazwie FORAY 76B. To jeden z najbardziej selektywnych spośród używanych dziś na świecie insektycydów. Zawierający bakterię Bacillus thuringiensis, wywołującą krysztalicę podobnie jak bakulowirusy. Występująca w naszym naturalnym środowisku bakteria (w glebie i przewodach pokarmowe larw motyli), namnożona laboratoryjnie i rozpylona w formie zawiesiny nad drzewostanem nie zabije ani pszczoły ani komara, ponieważ ma działanie żołądkowe. Krysztalica rozwinie się w ciele tylko tych owadów, które wprowadzą preparat do swoich przewodów pokarmowych zjadając pokryte nim igły sosny lub liście dębu. Na kręgowce, czyli ptaki, płazy, gady i ssaki nie ma żadnego działania, niezależnie od rodzaju kontaktu. „Chirurgiczna” precyzja zabiegu dotyczy też dokładności trafienia preparatem w tzw. pola zabiegowe, czyli tylko w te drzewostany, w których wystąpiły krytyczne ilości szkodnika. O ile jeszcze w roku 1994 trzeba je było oflagowywać, po czym błyskawicznie przemieszczać znaki  w czasie, w którym samolot wykonywał nawrót, to dziś mapa numeryczna i GPS pozwalają zarówno na precyzyjne nakierowanie samolotu na cel, jak też kontrolną rejestrację trasy każdego przelotu przez komputer pokładowy.

     Stosowanie pestycydów zawsze budzi emocje. Pamiętamy jakie skutki uboczne spowodowało DDT i HCH . I dziś pomimo wysokiej selektywności preparatów wolelibyśmy w ogóle uniknąć ich użycia, ale tego długo jeszcze nie da się osiągnąć. Zaznaczyć jednak trzeba, że leśnictwo jest chyba ostatnią pod względem ilości zużywanych pestycydów gałęzią gospodarki. Dla przykładu, herbicydów czyli środków chwastobójczych, bez których rolnicy już nie wyobrażają sobie uprawy kukurydzy czy któregokolwiek ze zbóż, w LP w  ogóle się nie stosuje. Jest to jednym z warunków przyznania nam międzynarodowych certyfikatów wielofunkcyjnej, proekologicznej gospodarki leśnej FSC i PEFC. Polskie sadownictwo zużywa rok w rok kilkunastokrotnie więcej pestycydów niż polskie leśnictwo, podczas gdy sady zajmują ok. 340 tys. ha – lasy  9,2 mln. Pomimo, że nasze zabiegi agrolotnicze dotyczą jednorazowo dużych powierzchni, to przecież będących znikomym ułamkiem całości, a ich częstotliwość to raz na kilkanaście – kilkadziesiąt lat.  Ciągle mamy nadzieję , że np. rączyce albo gwałtowne ulewy z porywistym wiatrem zlikwidują czy zminimalizują problem, ale jesteśmy przygotowani, bowiem - si vis pacem, para bellum.

                                                                                           

PS Oczywiście strzygonia, brudnica i miernikowce, to nie żadne robale tylko owady, o czym pamiętajcie na maturze i innych egzaminach.