Asset Publisher Asset Publisher

Back

Goście nieproszeni

Goście nieproszeni

Sytuację panująca w naszych ekosystemach w ostatnich dziesięcioleciach można by określić modnym terminem – dynamiczna.

W postępującej zmianie klimatu można się dopatrzeć kilku pozytywów jak np. wyraźne przedłużenie okresu wegetacyjnego roślin czy zmniejszenie zużycia opału, nie mniej o niektórych trudno powiedzieć coś dobrego.

I nie zamierzam tu pisać o topnieniu lodowców czy podnoszeniu się poziomu mórz, lecz wyłącznie o zjawisku zaobserwowanym na naszym podwórku – w Puszczy Augustowskiej. Być może słyszeliście już Państwo o gniazdowaniu w województwie dolnośląskim papugi aleksandretty, czy też o wędrówce przez Polskę szakala złocistego. Wszystko to jednak jeszcze dość daleko. Czy jednak rzeczywiście nasza chata z kraja ?

    Pierwszą czaplę białą zobaczyłem w Leśnictwie Bargłów chyba gdzieś pod koniec lat dziewięćdziesiątych i pomyślałem, że to jakiś przerośnięty albinos czapli siwej. Wydany w 1972 r. atlas Sokołowskiego „Ptaki Polski”, choć wymieniał zalatującego sępa płowego i reliktową wtedy już nawet na Ukrainie pardwę, nie wspominał o czapli gniazdującej gdzieś tam w delcie Dunaju i nad Balatonem. Minęło ponad 30 lat i widuję na co dzień skupiska czapli białych kilkunastoosobnicze, niekiedy większe, często przemieszane w stadzie czapli siwych i coraz częściej przeważające nad nimi liczebnie. Czy to jakiś problem? Ano zarówno teoria ekologii jak i praktyka mówią nam, że pojawienie się gatunku obcego aspirującego do tego samego biotopu co gatunek rodzimy i mającego zbliżone wymagania powoduje wyparcie gatunku rodzimego. W przypadku gatunków blisko ze sobą spokrewnionych (naturalnie krzyżujacych się ze sobą) może dojść do zaniku jednego z nich na skutek hybrydyzacji – rozmycia genotypu mniej licznego gatunku w populacji silniejszego. Aktualnym tego przykładem jest zanikanie czystej genetycznie formy orlika grubodziobego w wyniku hybrydyzacji z liczniejszym od niego i lepiej adaptującym się do zmian środowiskowych orlikiem krzykliwym. To nie drapieżnik lecz konkurent jest tym rzeczywistym zagrożeniem. Znakomitym dowodem tego zjawiska jest zupełne wyginięcie w Polsce norki europejskiej wraz z ekspansją zawleczonej do nas (introdukcja w Związku Radzieckim) norki amerykańskiej. Większa i silniejsza od rodzimej, nie mająca w Europie naturalnych prześladowców, nie tylko eksterminowała naszego nurka (to ludowa nazwa norki) ale przy okazji przetrzebiła wszystkie blaszkodziobe i piżmaka. Piżmak do dziś jest rzadkością a kaczki odrodziły się głównie dzięki temu, że nauczyliśmy się instalować zabezpieczone przed gościem z Ameryki  (Rosji) sztuczne gniazda. Czy nasz krajobraz stanie się bogatszy o nowy, trzeba przyznać bardzo malowniczy gatunek czapli, bez dodatkowych konsekwencji np. w postaci wyparcia czapli siwej – czas pokaże.

            Kiedy kolega przed trzema laty pokazał mi zrobione na podwórku leśniczówki zdjęcie modliszki, podejrzewałem, że może to być uciekinierka z czyjegoś domowego insektarium, zwłaszcza że miejsce było masowo odwiedzane przez turystów. Jednak seria kolejnych spotkań w różnych częściach Nadleśnictwa a potem informacje o spostrzeżeniach z okolic Suwałk, Ełku i Giżycka dowodzą raczej naturalnej migracji tego gatunku o jakieś 300-400 km na północ od granic swojego dotychczasowego zasięgu (południowa Lubelszczyzna i Podkarpacie). Dość upiorny wygląd, zjadanie żywcem złapanych owadów i pajęczaków, a nade wszystko obyczaj pożerania przez samicę samca jeszcze w trakcie kopulacji (a ten kontynuuje ją nawet z odgryzioną głową) nie przysparzają modliszce ludzkiej sympatii ale raczej budują barierę emocjonalną jaką mamy zwykle w odniesieniu do węży czy pająków.  Jednak dla nas ludzi nie jest ona groźna w najmniejszym choćby stopniu. Przyzwyczajajmy się zatem do jej obecności w środowisku. Jako owadożerca zapewne będzie wywierała jakiś wpływ na środowisko, zwłaszcza że przy swojej płodności (ok. 200 jaj jednorazowo), od czasu do czasu będzie się pojawiać dość masowo. 

            Kleszcza - wiadomo nie lubimy bo pasożytuje na nas, na naszych psach i koniach, a na dokładkę rozprzestrzenia paskudne choróbska – boreliozę oraz wirusowe zapalenie mózgu i rdzenia kręgowego. Obie przypadłości miewają nie rzadko przebieg ciężki. Czasem kończą się śmiercią. Nikt zatem nie będzie się chyba cieszył, że nasza rodzima akarofauna (kleszcz nie jest owadem lecz pajęczakiem) dotychczas mająca 19 reprezentantów rodzaju kleszcz, wzbogaciła się o kolejny, wielce egzotyczny. Kleszcz z rodzaju Hyalomma (prawdopodobnie Hyalomma marginatus – Kleszcz wędrowny), popularnie nazywany afrykańskim jest większy i bardziej kolorowy od rodzimych, ale też i paskudniejszy, bowiem jest wektorem chorób o śmiertelności sięgającej 30% (borelioza i zapalenie mózgu to tylko 1-2 %). Nazwy tych chorób brzmią egzotycznie, bo jak dotąd dotyczyły tylko tropików i południowych skrajów Europy: anaplazmoza (bakteria Anaplasma phagocytophium), gorączka krwotoczna krymsko-kongijska CCHF (wirus z rodziny Buynaviridae), gorączka plamista (bakteria Ricettsia conori). Kleszcz afrykański jest jedynym wektorem pierwszej i trzeciej, natomiast CCHF po wstępnym zainfekowaniu od kleszcza może być dalej roznoszony przez ludzi i zwierzęta.  Dotychczas choroby te nigdy nie były problemem krajów europejskich położonych powyżej równoleżnika 45, ale też i kleszcza afrykańskiego wcześniej tam nie było. Albo raczej nawet wtedy gdy bywał tu zawlekany (zaobserwowano dość częste przenoszenie go przez ptaki), ginął szybko nie mogąc w niesprzyjającym klimacie dopełnić cyklu rozwojowego. Informacji o Afrykańczyku jest coraz więcej, zwłaszcza z Francji, a najbliższe nas dotyczyły Holandii i południowych Niemiec. Większość stwierdzeń europejskich, tak jak i nasze dotyczyła koni, co potwierdza zaobserwowaną w Afryce preferencją kopytnych. Widoczny na zdjęciu kleszcz usadowił się na klatce piersiowej, na wysokości stawu łokciowego konia pasącego się na śródleśnym pastwisku. Prawdopodobnie jako organizm wybitnie ciepłolubny Hialomma marginatus najlepiej czuje się w miejscach suchych i dobrze nasłonecznionych przez cały dzień.

     Być może pierwsza jaskółka wiosny nie czyni, jednakże warto wzmóc czujność antykleszczową. Od dłuższego czasu popularyzujemy wiedzę, że dla zminimalizowania ryzyka zachorowań na choroby odkleszczowe po pierwsze należy unikać kontaktu z pasożytem – długie nogawki, długi rękaw, nakrycie głowy, repelenty, wytrzepywanie i pranie terenowych ubrań. Po drugie skracać czas ekspozycji poprzez wnikliwe oględziny własnego ciała po powrocie z pleneru oraz możliwie natychmiastowe usunięcie intruza ze skóry. Długie wyczekiwanie na wykwalifikowaną pomoc medyczną może niepotrzebnie przedłużyć czas emitowania chorobotwórczych mikrobów do naszego organizmu, a tym samym zmniejszyć szanse układu immunologicznego na zwycięstwo na etapie inkubacji. Po trzecie należy czujnie obserwować własny organizm. W przypadku wystąpieniu odczynów skórnych w okolicy ukąszenia lub pojawienia się objawów grypopodobnych nawet w kilkanaście dni po ukąszeniu zwrócić się do lekarza. Jeśli zaś „nasz” kleszcz był nietypowo duży i kolorowy (pomarańczowe paski na nogach), naprowadźmy lekarza na trop możliwości kontaktu z chorobami dotychczas uważanymi za egzotyczne. Istnieje zestaw sprawdzonych antybiotyków i ich szybkie podanie może uratować nam zdrowie a może i życie. Warto też mieć baczenie na nasze czworonogi, bo w przypadku CCHF mogą one być (zresztą jak i my sami)  wektorami dalszego rozprzestrzeniania choroby.